środa, 21 stycznia 2015

Chapter 1 ~ „Chcesz być taki jak ja?”

   Nie oceniaj ludzi, jeśli nie znasz ich toku myślenia i wartości, które wyznają. Bo dla nich ty też możesz być głupcem.

    Zamknęłam za sobą sklepowe drzwi pozostawiając za nimi bezustannie prószący śnieg i chłodny wiatr. Już od progu powitał mnie dźwięk małego dzwoneczka umieszczonego tuż nad drzwiami. Podeszłam do lady i przywitałam się ze sprzedawczynią.
- Poproszę paczkę papierosów- odparłam bez zastanowienia. Ta spojrzała na mnie ze zdumieniem.
- Jeśli o to chodzi, to tak, jestem pełnoletnia. Pokazać dowód?- zapytałam z obojętnością.
- Nie... Ale naprawdę w tak młodym wieku chcesz zmarnować sobie życie takim paskudztwem?- na jej twarzy pojawiło się współczucie i... zatroskanie?
- Po pierwsze jak widać, to MOJE życie i mogę je marnować na co chcę i czym chcę, po drugie kto powiedział, że będę je palić- spojrzałam na wystraszoną kobietę, która po chwili spoglądania na mnie podała mi towar i przyjęła pieniądze. Wzięłam paczkę do ręki i zrobiwszy dwa kroki w tył wyciągnęłam z niej papierosa i włożyłam do ust.
- Wie pani... To taka metafora. Bierzesz w zęby coś, co cię może zabić, ale nie dajesz mu na to szansy...*- mruknęłam.
- Ja, przepraszam. Nie powinnam pani oceniać- sprzedawczyni widząc moją postawę zaczęła się jąkać i przepraszać. Żałosne...
- Cóż, Grunt to skrucha- po tych słowach wzruszyłam ramionami i opuściłam sklep pozostawiając w nim całkowicie zdezorientowaną kobietę. Przynajmniej wie już, że książki nie ocenia się po okładce.
    Ponownie założyłam na głowę kaptur i ruszyłam ośnieżoną i zatłoczoną ulicą Birmingham. Włożyłam zmarznięte ręce do kieszeni kurtki niepewnie rozglądając się po przechodniach. Zabiegani ludzie, obwieszeni torbami i szukający najnowszych świątecznych promocji to w tej porze grudnia norma.
    Po kilku minutowej wędrówce skierowałam się w jedną z alejek parku. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby zwrócić na mnie uwagę. Osłonięte ciemnością nadchodzącej nocy uliczki oświetlone były tylko przez lekkie światła lamp. Dookoła błyszczał jeszcze niezadeptany śnieg. Po obu stronach szerokiego chodnika w równych odstępach ustawione były ozdobne drewniane ławki. Skierowałam się w stronę jednej z nich po czym uprzednio strzepując z niej biały puch usiadłam wyciągając z kieszeni płaszcza paczkę papierosów. Wyciągnęłam z niej jednego szluga. Przyglądałam się mu z uwagą obracając w palcach. Włożyłam go do ust i właśnie próbowałam go odpalić gdy w oddali dostrzegłam małą osóbkę siędzącą na jednej z ławek i machającą w przód i w tył swoimi krótkimi nogami spuszczonymi w dół. Westchnęłam cicho i zdecydowanym krokiem ruszyłam w jego stronę. Powoli zbliżyłam się do jak się okazało chłopca i przysiadłam się do niego uważając by go nie wystraszyć.
- Hej młody, co tu robisz sam? Zgubiłeś się?- zapytałam niepewnie na niego spoglądając.
- Nie, sam uciekłem- odparł widocznie speszony.
- Problemy z rodzicami?- powiedziałam domyślając się o co chodzi.
- Tak. Nawet nie wiesz jak mnie wkurzają!- zbulwersowany podniósł się z ławki i pod wpływem nerwów zaczął chodzić w tę i z powrotem.
- Uwierz, że wiem...- przed moimi oczami automatycznie pojawiły się wspomnienia z tamtej kłótni.- Posłuchaj... Wiem, że prawdopodobnie nie chcesz słuchać jakiegoś głupiego kazania, na temat szanowania i miłości do rodziców, sama tego nienawidzę. Wiesz..., nigdy nie wiedziałam jaki jest cel tych wszystkich rzeczy, które robią „dla naszego dobra”, to całe przymusowe chodzenie do szkoły, sprzątanie w swoim pokoju, odrabianie lekcji nie miało dla mnie większego sensu.** Do czasu kiedy dorosłam. Musiałam. Czasem życie widząc, że jesteś gotowy, by dorosnąć i zrozumieć pewne sprawy stawia cię w trudnej sytuacji, z której musisz wybrnąć... jak dorosły. Mi nie udało się zaliczyć tego testu... i teraz... mieszkam w ciasnym mieszkaniu w obskurnej kamienicy, która zapewne już niedługo się zawali, pracuje w małej kawiarni na obrzeżach miasta i ledwo mam kasę na jedzenie, ale mimo tego wszystkiego co mnie spotkało uparłam się, że nie wrócę do rodziców prosząc o dach nad głową i pokazując tym swoją słabość. Czy tego chcesz? Chcesz być taki jak ja? Nic niewarty wyrzutek społeczeństwa. Na pewno myślisz, ze to tylko drobna kłótnia z rodzicami. Otóż, mój drogi tak się zaczyna... A więc zbieraj się i idziemy do domu.
Chłopiec stał przede mną z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchyloną buzią. Nie wiem czy to ze zdziwienia, że nie znając nawet jego imienia opowiedziałam mu historię swojego życia niczym zakompleksiona nastolatka, czy może ze strachu przed tym wszystkim co może go spotkać. Ok... może trochę przesadziłam, ale niech zna tą brutalną prawdę. W głębi duszy zrobiłam to chyba podświadomie tylko po to żeby wrócił do domu i oszczędził zmartwień swoim rodzicom.
Niedługo potem znaleźliśmy się pod niedużym białym domem, otoczonym ozdobnym ogrodzeniem. Dookoła niego rozciągał się idealnie wypielęgnowany trawnik. W jednym z dużych okien paliło się światło. Domyślając się, że ktoś jest w środku, przemierzyłam krótki dystans dzielący mnie od drzwi i delikatnie zapukałam czekając na odpowiedź. Po chwili w progu pojawiła się na około trzydziesto-pięcioletnia kobieta. Na widok przestraszonego chłopca stojącego u mojego boku natychmiast wtuliła się w niego, jakby nie widziała go kilka lat. Gdy już przywitała się z zagubionym synem za jej plecami pojawił się jak przypuszczam tata dziecka również szczęśliwy z jego powrotu. Po długim przywitaniu w końcu spojrzeli na mnie zastanawiając się pewnie kim jestem i jak mają się zachować.
- Bardzo Ci dziękuję, że przyprowadziłaś Tom'a. Nawet nie wiesz jak się z mężem martwiliśmy- odparłą patrząc na mnie z wdzięcznością.
- Naprawdę nie ma za co. Każdy by tak postąpił na moim miejscu- odpowiedziałam speszona nie chcąc kontynuować dalszej rozmowy.
- Może wejdziesz na kolację. Chcielibyśmy się jakoś odwdzięczyć za to co zrobiłaś- kobieta posłała mi lekki uśmiech i zaprosiła do środka.
- Naprawdę, nie trzeba no i trochę się spieszę- postanowiłam delikatnie przekazać całej trójce, ze nie mam ochoty na kolację ani podziękowania.
- Na pewno?
- Tak, przepraszam muszę już iść...- pożegnałam się z chłopcem i jego rodzicami oraz życząc miłego wieczoru oddaliłam się od ich domu nie mając ochoty na powrót do swojego mieszkania. Ruszyłam więc przed siebie. Samotny spacer nocą- najlepszy moment do przemyśleń o swoim życiu...

 

__________________________________________________
I jest rozdział 1! Mam nadzieję , że nie jest aż tak zły i chociaż troche się spodoba...

*zdanie zaczerpnięte z filmu „Gwiazd naszych wina”.
**Uwaga! Ten fragment nie ma na celu obrażenia ŻADNYCH rodziców. Nie jest to nawet moje zdanie. To wszystko to tylko poglądy Rachel.  :)

Tymczasem wyrażajcie swoje opinie w komentarzach, pamiętajcie to bardzo motywuje! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orbitka Szablonovo